Jak twierdzi autor, cywilizacje nadają sens i porządek wspólnotowemu wymiarowi naszego życia. W tym znaczeniu od ponad dwóch stuleci coraz bardziej żyjemy według zasad kształtującej się cywilizacji oświecenia, wypierającej swą łacińską poprzedniczkę. Nie wiemy jeszcze, jaki będzie jej ostateczny kształt, ale możemy mieć pewność co do podstaw, na których się opiera. Rozum podporządkowała inżynierii, wolę prawodawstwu, a z prawdy uczyniła konwencję.
W ten sposób otaczający nas świat, ale i my sami zostaliśmy poddani autokreacyjnej władzy Nadczłowieka–Technokraty–Inżyniera społecznego. Z pozostałości cywilizacji łacińskiej najdłużej broni się postać piękna, jaką ona wypracowała, ale nasze gusta kształtowane są już przez nowe, racjonalne i pragmatyczne reguły; uczymy się zarazem żyć bez tęsknoty za tym, co utracone, jak i do tego, co mogłoby nadejść. Zbyt silna jest wpisana w cywilizację oświecenia skłonność do podważania podstaw własnej wspólnoty, abyśmy mogli odważyć się marzyć o przyszłych światach. Nie ma już powrotu do form minionych, ale wciąż tli się nadzieja, że ład kształtowany ręką „wyzwolonego” człowieka nie będzie znowu tak całkiem nieludzki.