W potocznym rozumieniu poprawność polityczna to nieszkodliwe dziwactwo polegające na zastępowaniu pojęciem inności wypracowanych przez stulecia kategorii dobra i zła, piękna i brzydoty, prawdy i fałszu. W istocie jednak poprawność polityczna to medialnie sterowana, działająca z opóźnieniem, ale i długotrwała w skutkach, neomarksistowska bomba podłożona pod fundamenty naszej cywilizacji. Jeśli bowiem nie ma już prawdy i fałszu, to nie ma też poznania, jeśli nie ma piękna i brzydoty, to nie ma też sztuki, a jeśli ludzkie postępowanie nie podlega ocenom w kategoriach dobra i zła, to człowiek jest tylko zwierzęciem dysponującym rozumem, który już nie służy do analizy rzeczywistości, a jedynie do zaspokajania najprostszych potrzeb… Są to zresztą tylko potrzeby fizjologiczne, bo w zasadzie wszystkie potrzeby zwierzęcia do tej kategorii potrzeb dają się zredukować.
Wobec powyższego nieuchronne wydaje się pokazanie i wyjaśnienie, w interesie jakich grup społecznych leży propagowanie poprawności politycznej? Czy inicjowana przez nią akcja redefinicji podstawowych pojęć cywilizacji chrześcijańskiej nie jest w rzeczywistości ateistyczną próbą dekonstrukcji całej antropologii będącej podstawą naszej cywilizacji, a zarazem naszej wiedzy o człowieku, jego godności i tożsamości? Czy zatem przed zalewem poprawnych politycznie pomysłów można się skutecznie bronić?
Autorka pokazuje, że jest to możliwe. Kolejne strony książki demaskują źródła poprawności politycznej, jej prawdziwe założenia oraz odsłaniają sposoby obrony przed oskarżeniami o homofobię, pomysłami radykalnych feministek, tragicznymi w skutkach zmianami wprowadzanymi w edukacji czy oskarżeniami o posługiwanie się „mową nienawiści”…
Zapraszamy do wysłuchania audycji z autorką w Polskim Radiu, w pr.2:
http://www.polskieradio.pl/8/3664/Artykul/1583046,Poprawnosc-polityczna-lekiem-na-konflikty
Jako komentarz do powyższej audycji z przyjemnością zamieszczamy list od jednego ze słuchaczy:
Żyjemy czasach, w których nieznajomość prawdy uchodzi, a nawet godny jest pochwały człowiek, który otwarcie i publicznie przyznaje się do tego, że nie wie, co to jest prawda - jakby za Piłatem pytał: "cóż jest prawda?" - albo nawet bardzo delikatnie daje nam do zrozumienia, że prawdy nie ma, a jeśli nawet jest - to zdaje się mówić za Gorgiaszem - jest niepoznawalna, a jeśli nawet jest i jest poznawalna, to przecież nie ma sposobu, by ją drugiemu przekazać, by ten drugi bez obrazy ją uznał... Uchodzi więc niewiedza i zwątpienie. Może nawet niewiedza i zwątpienie zasługuje na tytuły naukowe? Profesor doktor habilitowany, nauczyciel niewiedzy. Karykatura Sokratesa... Tak, jednak karykatura, bo przecież wiemy, pamiętamy ze szkoły (coś jednak pamiętamy, a więc przynajmniej mamy wiedzę o tym, co pamiętamy, a nawet możliwość sprawdzenia, czy dobrze pamiętamy, a zatem i tego czy nasza pamięć odpowiada prawdziwemu przebiegowi zdarzeń czy nie), że Sokrates, owszem, wiedział, że nic nie wie, ale tylko dlatego, by zaciekawić rozmówcę i nie tyle razem i wspólnie, co samotrzeć zabrać go na wycieczkę do prawdy... Tu tymczasem niewiedza urasta do jedynej wiedzy prawdziwej.
Niech tam, niech sobie uchodzi i będzie godna pochwały tak niewiedza. Dziwi jednak, że w tym świecie bez prawdy, wszyscy wiedzą, co to jest przyzwoitość! O ile bowiem o prawdę pytają i wątpią w nią, to o przyzwoitość nikt nie pyta i w nią nie wątpi? Czyżby zatem przyzwoitość była czymś poza prawdą i fałszem? Czymś, co nie ma swej definicji? O której prawdziwość moglibyśmy zapytać, a może nawet ją spróbować zweryfikować albo chociaż sfalsyfikować? Widocznie nie ma, albo przynajmniej w tych czasach nie wypada o nią pytać, by nie okazać cienia zwątpienia. Jeśli bowiem wątpić, to tylko o prawdzie, o przyzwoitości... - to wprost nieprzyzwoite. Podobnie jedne wydarzenia nas uczą, a inne nie! Oto np. holokaust uczy nas, tj. ludzkość całą, a podejmowane od lat, szczególnie od ostatnich kilku wieków, próby pierekowki człowieka z tego, jaki jest, w tego, jaki być powinien, nie uczą nas niczego. Bo czy w ogóle nas można czegoś nauczyć? Wszakże wiedza to cnota, umiejętność wskazywania na istotę rzeczy, ale jak tu uczyć się wskazywać na istotę rzeczy, skoro jej nie ma, albo poznać jej nie można, albo jeśli nawet można, to... itd. Lepiej zatem, abyśmy na uniwersytetach mieli dobrych treserów, którzy by nam powiedzieli, co nas uczy, a co nie, przed czym klękać, a w co wątpić. Może się w końcu nauczymy na pamięć i będziemy jak te psy Pawłowa... przyzwoicie reagować na dzwonek.